Półcienie melancholii

Plastycznie zachwycający, muzycznie urzekający z solidnym kreacjami aktorskimi - drugi film Andrew Dominika to kawał dobrego kina dla wszystkich fanów nietuzinkowych opowieści.
Andrew Dominik po dobrym "Chopperze" kazał widzom czekać aż siedem lat na swój kolejny film. Warto było. "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" to piękna, hipnotyzująca, melancholijna, medytacyjna i inteligentna opowieść, która powinna zadowolić każdego szukającego w kinie czegoś więcej niż tylko taniej rozrywki i chwili zapomnienia. Choć tytuł zdaje się mówić wszystko na temat fabuły, tak naprawdę niewiele ujawnia z treści filmu. Rzeczywiście 3 kwietnia 1882 roku Jesse James został zastrzelony przez Roberta Forda. Jednak ten historyczny fakt, który w Stanach jest doskonale znany, dla australijskiego reżysera jest jedynie pretekstem do przyjrzenia się bliżej naturze ludzkiej i do przeniesienia w początek XXI wieku choć cząstki ducha XIX-wiecznej Ameryki. Jest to prawdziwie biblijna opowieść o zbrodni i karze, o prawdzie i fikcji, o jasnych i ciemnych stronach sławy, jak również o mrocznych zakamarkach duszy i pragnieniach, które się spełniają, nie przynosząc radości. Obraz Dominika jest równie długi jak jego tytuł. I choć wiele osób może uznać to za wadę, moim zdaniem jest to jedna z licznych zalet filmu. "Zabójstwo" stara się bowiem ożywić ducha Ameryki zanim opanowały ją kino, telewizja i plotkarskie blogi kształtujące i zabijające sławy w ciągu jednego dnia. Dominik czyni to poprzez uformowanie swego obrazu na kształt opowieści, jakiej moglibyśmy wysłuchać w oddalonej od cywilizacji chatce gdzieś w Missouri pod koniec XIX wieku. Wystarczy wyobrazić sobie zimowy wieczór. Jest jeszcze wcześnie, lecz za oknem już ciemno. Co można robić? Ano snuć historie, kiedy cała rodzina zgromadziła się przy płonącym kominku. Proste zrelacjonowanie śmierci Jesse'ego Jamesa nie zabrałoby zbyt wiele czasu i wśród domowników zagościłaby nuda. Dobry gawędziarz wie, że historię należy rozbudować, wzbogacić o liczne dygresje. Opowiadający może sobie pozwolić na nagłe skoki w przód, wstecz, a wszystko to po to, aby budować zainteresowanie tak, by kiedy skończy historię, wszyscy ze zdumieniem stwierdzili, że to już najwyższa pora kłaść się spać. I taki właśnie jest film Dominika. Rolę gawędziarza pełni Hugh Ross, którego głos co chwilę słyszymy z offu. Taką rolę pełnią też fantastyczne zdjęcia Rogera Deakinsa. Z jednej strony mamy sceny w pomieszczeniach, gdzie płomienie świec, lamp, palonego w kominku drewna nasycają obraz wszelkimi odcieniami złota, żółci i czerwieni. Wszystko spowijają tańczące cienie, otulając widza i bohaterów przyjemną warstwą tajemnicy i intymności. Są i wyprane z barw zdjęcia plenerów, gdzie życie staje się trudne i okrutne do zniesienia, pełne sprzeczności, znoju, trudu i rozczarowań. I wreszcie mamy nieliczne sekwencje z rozmytymi zdjęciami, jakbyśmy podglądali przez lunetę zdarzenia mające miejsce w oddali. Każda ze scen, każde ujęcie zostaje po mistrzowsku zrealizowane przez Deakinsa, który udowadnia, iż należy do najzdolniejszych operatorów świata. Ze zdjęciami w sposób, jaki rzadko się zdarza w kinie, współpracuje i muzyka. Już sama w sobie ścieżka muzyczna przygotowana przez Nicka Cave'a i Warrena Ellisa warta jest każdego grosza. Melancholijna, zapada głęboko w sercu, lecz dopiero w połączeniu z obrazem nabiera prawdziwej mocy, przenosząc film na całkiem nowy poziom percepcji. Nikt, kto zobaczył choćby sekwencję zatrzymywania się pociągu podczas napadu w Blue Cat, szybko tej sceny nie zapomni. A to przecież nie wszystko - są jeszcze aktorzy. I tu mamy do czynienia z kilkoma perłami. Nie mam wątpliwości, że rola Caseya Afflecka jako Roberta Forda należeć będzie do najważniejszych w jego karierze. Affleck konsekwentnie buduje swoją pozycję i występem w "Zabójstwie Jesse'ego Jamesa" udowodnił wszystkim niedowiarkom, że talent posiada i jeśli go tylko nie zmarnuje, za 10-20 lat będzie nazywany jednym z najważniejszych aktorów w historii kina. Brad Pitt znów tworzy postać, na którą patrzy się z zachwytem. Nawet jeśli nie w każdej scenie w pełni wykorzystał potencjał roli Jamesa, to jestem pewien, że i tak wielu widzów nie sądziło, by stać go było aż na tak dobre aktorstwo. Pitt jak chce, to potrafi zagrać skomplikowaną wewnętrznie postać. Jego twarz, a przede wszystkim oczy są niezwykle ekspresyjne. Jesse James to również i w jego biografii będzie jedna z kluczowych ról. Warto też wspomnieć o Paulu Schneiderze, Samie Rockwellu czy Samie Shepardzie. Wszyscy oni stworzyli barwne, wiarygodne i przykuwające uwagę postaci. Obraz Dominika ma tylko jedną skazę, niewielką, lecz wystarczającą, by filmowi odmówić etykietki arcydzieła. Jest nim pewien brak w scenariuszu. Sprawia on, że relacja pomiędzy Jamesem a Fordem jest niepełna, osłabiona w swej mocy. Skazę tę Dominik próbuje ukryć pod dialogami, lecz wypowiedzi nie ukryją czynów, a czasem wręcz jeszcze bardziej podkreślają brak. Finezja i subtelność, mimo wielkich starań reżysera, wciąż jeszcze mu umykają. Na szczęście skaza ta tylko w niewielkim stopniu przeszkadza. Zatem ze spokojnym sumieniem i zupełnie szczerze mogę "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" polecić wszystkim kinomanom.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jesse James (Brad Pitt) to postać historyczna. Przestępca żyjący w latach 1847-1882, przyznawał się do... czytaj więcej
Urodzony w stanie Missouri, syn pastora, sympatyzujący w czasie wojny z konfederatami, przywódca bandy... czytaj więcej
Za oficjalną datę "śmierci" westernu jako gatunku filmowego przyjęto premierę arcydzieła Clinta Eastwooda... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones